Złamany nos

Jej nos wskazywał na semickie pochodzenie. Była niewysoka, drobna, o czarnych pięknych oczach. Jest taka do dziś, tylko dużo już starsza. Urodziła się w mieście nad Wisłą w rodzinie żydowskich przemysłowców. Matka prowadziła sklep galanteryjny i zajmowała się córką. Helena była jedynaczką i ulubienicą wszystkich wujków i ciotek. Zdolne dziecko – tak ją wszyscy postrzegali, bo rzeczywiście, już jako mała dziewczynka wykazywała muzyczne zdolności.
W wieku pięciu lat poszła do szkoły muzycznej i uczyła się gry na fortepianie. Podczas rodzinnych zjazdów i podwieczorków grała utwory Chopina i Mozarta, ulubionych kompozytorów taty. Wakacje spędzali za miastem, najczęściej w małym uzdrowiskowym miasteczku, z dala od zgiełku i hałasów. Oddawali się ciszy wśród kwiatowych klombów i ptasich treli. Gdy mijało lato wracali do domu. Tego roku było nieprzyjemnie i nerwowo, wrócili już pod koniec sierpnia, ponieważ dochodziły słuchy z Europy, że Niemcy szykują się do wojny. Nikt tego nie brał na poważnie, tato jednak, z trwogą w oczach mówił, że nie wolno lekceważyć tego wariata i narkomana Hitlera. Chyba miał rację…
Do jej rodzinnego miasta Niemcy wkroczyli w kilkanaście dni po rozpoczęciu września. Od samego początku rozpoczęli restrykcje wobec Żydów. Dla pokazania swojej siły, postawili na Starym Rynku szubienicę i powiesili młodego Żyda. Na początku października, kiedy zaczęły się wysiedlenia Żydów z ich mieszkań, ostatnim, możliwym dla Żydów pociągiem, pojechali całą rodziną do Warszawy, do rodziny taty. Potem już nie pozwolono Żydom poruszać się pociągami, nie pozwolono przemieszczać się bez „Kennkarte”.
W Warszawie czekało na nich getto… Nie mieli wyboru, trafili tam wszyscy warszawscy Żydzi.
W listopadzie 1940 roku było już zamknięte i odizolowane od reszty miasta. Mieszkało w nim około 450 tysięcy osób. Ogrodzone wysokim murem, oddzielało uwięzionych w nim Żydów od całego świata… Ludzie umierali z głodu na każdym centymetrze ziemi, ginęły dzieci, krzyczały niemowlęta i matki. Piekło na Ziemi!
Tata zaangażował się w konspiracyjny ruch oporu a mama drżała o nasze bezpieczeństwo w każdej minucie. Jednak, dzięki taty przedsiębiorczości mogliśmy żyć, głodno, chłodno, ze strachem, ale żyć… Na krótko przed wybuchem Powstania w Getcie Warszawskim uciekliśmy na aryjską stronę, dzięki pomocy dobrych ludzi. Tato, został z innymi towarzyszami i walczył z Niemcami w powstaniu. Nigdy do nas nie wrócił, zginął bohaterską śmiercią, jak opowiadał pewien znajomy. Getto płonęło. Wielu Żydów chowało się w piwnicach getta, pod ziemią. Niemcy podpalali te piwnice, a ludzie wychodzili z podniesionymi rękami. Helena zapamiętała te straszne obrazki, oglądając je skryta za zasłoną przez okno „meliny” w której ukrywały się z mamą przez kilka miesięcy. Dużo dobrych ludzi pomagało im, za pieniądze, ale nie tylko. Dużo ludzi denuncjowało, i zapewne czynili to ze strachu. Wojna, to potworny stwór, który czyni z ludzi drapieżne zwierzęta…
Po powstaniu Niemcy zaczęli wysadzać miasto, skrupulatnie zaminowując dom po domu. Nie było wyjścia, trzeba było uciekać. Najbezpieczniej byłoby pod przykryciem nocy, jednak Niemcy po godzinie policyjnej patrolowali ulice wzdłuż i w szerz. Ktoś podpowiedział, że trzeba wynieść się poza miasto. Tak zrobiły.
W dzień wędrowały w miarę bezpiecznie, jednak nie zbliżały się zbyt często do osad mieszkalnych. Mama miała pieniądze i kosztowności, za które kupowała jedzenie i nocleg. Była bardzo ostrożna i nieufna, źle doświadczona ludzką podłością. Wielu ludzi nie chciało pomagać. Wystarczyło spojrzeć na Heleny nos, by wiedzieć, że są Żydówkami a to wiązało się z kłopotami. Nadeszła zima. Mróz na kilkanaście stopni, zamarzały domy i pola. Głodne i zesztywniałe z zimna tuliły się do siebie. Matce serce pękało patrząc na swoją kilkuletnią córkę. Tak bardzo chciała ją ocalić…
Nastał dzień. Były zmęczone, tej nocy nie miały gdzie się zatrzymać. Nie spały. Szły kilka godzin pod mroźny wiatr, gdy w oddali matka ujrzała folwark. Postanowiła udać się tam i poprosić właścicieli o pomoc. Nie miała wyjścia, córka padała z nóg. Sama też ledwo co stała.
Wokół panowała grobowa cisza, tylko w oddali słychać było ujadanie psów. Przed jej oczami ukazał się stary dom z czerwonej cegły, jakby pałacyk. Wiatr tańczył pukając drzwiami i oknami, otwartymi na oścież, jakby zapraszającymi do środka. Nikogo nie było. Widać gospodarze opuścili swoje domostwo. Kobieta powolnym krokiem mijała schody, prowadzące do wewnątrz. Córce nakazała pozostać na ganku. Z bijącym sercem w gardle weszła do środka. Otwarte drzwi mówiły: „chodź dalej”. Nikogo nie było. Odetchnęła z ulgą po czym zawołała Helenkę. Teraz już na spokojnie obeszła cały dom, upewniając się, że nic im nie grozi. Było zimno, ale bezpiecznie.
W rogu dużego pokoju stało łóżko z pościelą. Ktoś tu musiał niedawno spać, przy łóżku stała miska z zamarzniętą wodą i mydło. Matka czym prędzej pozamykała okna. W kuchni znalazła piec i czajnik. Zamarzyła jej się gorąca herbata dla córki. Cały czas krzątała się po domu i znajdowała coraz to nowsze i potrzebniejsze przedmioty. Tymczasem Helenka przysnęła skulona na łóżku…
Matka usłyszała hałas dobiegający spod lasu, jakby turkot samochodów. Wyjrzała przez szybę i zobaczyła karawanę wojskowych samochodów. Jechali Niemcy. Serce jej zamarło, czym prędzej obudziła dziecko. Drżącymi rękami zawiązała fartuch, jaki znalazła w kuchni. Udawała, że mieszka tu z córką. Nagle otworzyły się drzwi i z hałasem wszedł niemiecki oficer a za nim żołnierze wnoszący ciężkie skrzynki i bagaże. Oficer podszedł do kobiety i pokazując jakiś dokument wyjaśnił, że zajmują dom. Na to ona, dobrym niemieckim zapytała na jak długo? Spojrzał badawczo na kobietę, potem na dziecko i zapytał:
– Co jej się stało, dlaczego ma opatrunek na twarzy?
– Jak to dziecko, skakała i złamała sobie nos – odpowiedziała matka
– Macie szczęście, jestem lekarzem. Jak skończę rozładunek, zobaczę jej nos – odpowiedział i zniknął w głębi pomieszczenia.
I znów matka z córką wędrowały po polach i lasach, ukrywając się przed ludźmi. W mróz, wiatr, w upał i skwar, głodne, wystraszone, wędrowały w poszukiwaniu lepszego świata. Im się udało, jakim cudem, nie wiedzą tego do dziś. Cudów, rzekomo nie ma, one miały tylko szczęście. Złamany nos jeszcze nie raz uratował życie dziewczynce i jej matce. Nos, którego tak nie lubiły…

Mirosława Stojak

Ten wpis został opublikowany w kategorii Opowiadania. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.