Makabi

Na ulicy Królewieckiej 35 we Włocławku znajdowało się Żydowskie Towarzystwo Gimnastyczno-Sportowe „Makabi”. Mając kilkanaście lat, zawsze kiedy koło niego przechodziłam, spoglądałam z zaciekawieniem na budynek, który odróżniał się od innych ciekawą architekturą. Nazwa Makabi – z hebrajskiego – oznacza młot. Bo sam budynek wyglądał rzeczywiście jak młot. Był nieduży, zwarty w sobie, robiący wrażenie solidnego. Przystosowany do celów sportowo-rekreacyjnych, z najlepszym sprzętem i wyposażeniem. Jako młoda dziewczyna, która trenowała tam koszykówkę w latach 1974-1975, pamiętam rozchodzący się głuchy pogłos najrozmaitszych dźwięków…

Budynek powstał w lecie 1922 roku i przetrwał tylko do roku 1979. Towarzystwo Gimnastyczno-Sportowe „Makabi” zostało założone w 1917 roku, ale jego korzeni należy szukać dużo wcześniej i powiązane są z pierwszym młodzieżowym związkiem sportowym: Israelitische Turnverin.

„Makabi” było niejako odpowiedzią na popularną w tamtych czasach ideę fizycznego odrodzenia Żydów i miejscem, które pozwoliło im w swoim klubie sportowym realizować swoje sportowe cele i ambicje. W latach świetności klub liczył około 260 członków. Z drugiej strony Wisły – w Szpetalu – posiadał letni basen pływacki. W skład klubu wchodziło 11 sekcji sportowych: boks, piłka nożna, ping pong, piłka tenisowa, sporty wodne, pływanie, kolarstwo, kółko fotograficzne, kółko dramatyczne, a także chór i orkiestra. Sala „Makabi” była często wypożyczana różnym instytucjom nieżydowskim.
Po wojnie żydowskie życie całkowicie ucichło, także to sportowe – nie było Żydów, a budynek został przejęty. W tej sali, zasilając szeregi klubu ,,Włocławia’’, mając 14 – 15 lat ćwiczyłam koszykówkę…

Byłam szczupła, szybka i wysportowana. Wyróżniałam się spośród innych dziewcząt sprytem i energią. Miałam dryg do sportu. Moja nauczycielka od w-f zauważyła to i razem z drugą koleżanką, która z kolei miała prawie 2 metry wzrostu, skierowała nas do trenera. I tak się zaczęło…

Zostałyśmy przyjęte obydwie. Dwa – a czasem nawet i trzy – razy w tygodniu odbywały się treningi w ,,Makabi’’. Ten dom krył w sobie jakąś tajemnicę. Patrzyłam z podziwem na jego zewnętrzną stronę, ale wewnątrz również był jak niewyjaśniona zagadka. Pachniał starością, drewnem, potem… Panowała w nim głucha cisza, pomimo że w sali gdzieś obok słychać było silne uderzenia piłki. A pomieszczenia i wyposażenie dostosowane były do sportowych wymogów, by dobrze służyć ćwiczącym i zawodnikom.

Dwa lata stąpałam po podłodze klubu, dwa lata wyciskających pot ćwiczeń sprawiły, że zapamiętałam te ściany, korytarze i posadzki na długie lata. Dostawałyśmy wycisk, nasz trener – Pan Łuczak – był wymagający. Widział w nas – młodych dziewczynach – nadzieję na dobry, zgrany zespół koszykarski. Lubiłam ten czas spędzany z koleżankami, gdy wśród uderzeń piłką i wśród podskoków czułam się jak w rodzinie. Niestety, z różnych względów, chyba również dlatego, że nasze wyniki odbiegały znacznie od standardów i zadowalających wyników sportowych, nasz zespół po dwóch latach istnienia został rozwiązany.

Nie słyszałam więcej dźwięków sali gimnastycznej, nie stąpałam po posadzce obłożonej białymi kafelkami i nie byłam „sportowcem”. Nie widywałam więcej chłopaków mijających nas
w korytarzu, gdy szłyśmy pod prysznice. My piszczałyśmy, bo chłopcy straszyli, że zaraz do nas przyjdą, by umyć nam plecy…

A potem dowiedziałam się przypadkowo, że tata Michaela Kowalskiego, którego poznałam, będąc w Izraelu – Ber Kowalski, zamordowany przez Niemców na Majdanku, trenował w tym klubie boks w wadze piórkowej i był jednym z lepszych zawodników. Irenka z kolei powiedziała mi, że jej tata Mieczysław Machonbaum był instruktorem pływania i opiekował się chłopcami, którzy pływanie ćwiczyli na basenie za Wisłą. Tam też letnią porą odbywały się zawody pływackie, a on sekundował swoim podopiecznym. Żydowscy chłopcy byli w czołówce. Pan Machonbaum należał także do orkiestry Makabi. Podczas różnych występów i koncertów grał na pianinie. Był przemysłowcem i filantropem.

… po roku 1979, gdy szłam ulicą Królewiecką i mijałam miejsce z numerem 35, robiło mi się bardzo smutno. Budynku już nie było, sterta cegieł leżała na chodniku, zagradzając przejście.
W sercu mnie kłuło, bo żal mi było budynku, klubu sportowego i historii…
W głowie jednak słyszę często echo głosu trenera…

Mirosława Stojak

Ten wpis został opublikowany w kategorii Opowiadania. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.