„Koleżanka od serca”

Gdy miałam trzynaście lat wyprowadziliśmy się z Pomorza, zamieszkaliśmy na Kujawach. Zmiana środowiska a przede wszystkim szkoły, była dla mnie bolesna. Pamiętam, jak łzy spływały mi po policzkach, gdy żegnałam się z koleżankami, z którymi byłam mocno zżyta. Przez sześć lat uczyłyśmy się w jednej klasie. Na pożegnanie dostałam kilka książek i maskotek. Obiecałam, że będziemy w kontakcie, spisałam kilka adresów do notesika. Ostatniego dnia mojego pobytu na lekcjach, panowała smutna atmosfera, nawet wychowawczyni tłumaczyła wszystkim, że mnie już z nimi nie będzie.

Potem, przez wiele lat, w zasadzie przez cały okres mojego dotychczasowego życia, wracałam myślami i we śnie do tamtego okresu, w którym, właśnie w szkole i z moimi koleżankami czułam się nad wyraz dobrze, byłam spokojna, lubiana, twórcza i doceniana. Nie mogę tego powiedzieć o moim domu rodzinnym.

Często śniłam, że wracam do tamtych lat, zawsze z tęsknotą i radością. Pukałam do drzwi koleżanek a one mnie nie poznawały. Moje rude włosy przyciemniały, przybyło mi lat. Zmienił się mój wizerunek. Dopiero, kiedy wymawiałam moje imię, skakałyśmy sobie na szyję z radości spotkania. We śnie przemierzałam znane mi ulice, odwiedzałam miejsca dziecięcych zabaw, spotykałam się z koleżankami. Budziłam się lekka i szczęśliwa.

W moim życiu było więcej szczęśliwych okresów, ale zawsze dotyczyły one obcych ludzi, którzy przyjmowali mnie do swojego środowiska, taką, jaką jestem. To oni sprawiali, że stawałam się dobra, potrzebna i kochana.

W nowym miejscu zamieszkania, poszłam do nowej szkoły. Towarzyszyło mi wiele obaw, denerwowałam się, że mogę nie być przyjęta życzliwie. W końcu byłam nowa, do tego, w tamtym czasie moja uroda była bardzo niepopularna. Nie było jednak źle, uczniowie przyglądali mi się z ciekawością. Nauczycielka zrobiła mi mały „sprawdzian” z nabytej wiedzy w mojej dotychczasowej szkole. Okazało się, że wypadłam bardzo dobrze. Może nawet, dlatego, nikomu nie przeszkadzał widok rudej, piegowatej dziewczyny. Szybko zaaklimatyzowałam się w nowej klasie. Szybko też zaprzyjaźniłam się z dziewczętami. Zauważyłam, że jedna z dziewcząt, o imieniu Lola, stoi zawsze z boku klasy, jest małomówna i wystraszona. Chłopcy szydzili z jej tuszy, nie wiem, dlaczego, bo wcale nie była gruba, może trochę pulchna. Miała ładną twarz, rumiane policzki i czarne włosy. Ubrana skromnie, ale schludnie, dokładnie, tak, jak ja. Byłyśmy niczym „kopciuszki” w porównaniu do wystrojonych rówieśniczek. Szybko zbliżyłam się do niej, co niekoniecznie podobało się innym, ale i z tym sobie poradziłam. Z Lolą siadałyśmy w jednej ławce, pomagałam jej w trudniejszych zadaniach. Kiedyś zwierzyła mi się, że pisze opowiadania i wiersze. Oniemiałam, wytrzeszczyłam oczy z niedowierzania. Był to dla mnie znak, że Lola jest mi bratnią duszą, bo przecież i ja po tajemnie pisałam. Wymieniałyśmy się swoimi „dziełami” a potem recenzowałyśmy je nawzajem. Pamiętam, że gdy przeczytałam jej pierwszy wiersz, byłam szczęśliwa.

Lola zrobiła na mnie wrażenie, pomyślałam:” ona ma talent” Wiersz podobał mi się, był subtelny, ale nie pamiętam już, o czym. Zaprzyjaźniłyśmy się na dobre. Niestety, nie mogłam Loli zaprosić do siebie do domu ( nie było takiej możliwości), za to ja byłam stałym bywalcem w jej domu. Jak ja się tam dobrze czułam! Ciepła, życzliwa atmosfera rodzinnego domu. Marzyłam, żeby u nas tak było, ale to były marzenia nie do spełnienia. Dopiero, kiedy założyłam własną rodzinę, moim dzieciom stworzyłam dom, pełen miłości, który jest naszą enklawą spokoju.

U Loli w domu pachniało ciastem. Razem zjadałyśmy zupę, którą częstowała mnie mama koleżanki a potem dostawałyśmy po dużym kawałku drożdżowego z rodzynkami.

Po jedzeniu prosiła mnie do pokoju, w którym mama Loli szyła na maszynie ubrania, i po którym wirowały nitki i kawałki ścinków. Wszędzie było ich pełno. Lola przepraszała za nieporządek, niepotrzebnie, bo ja to lubiłam. Zauważyłam też pięknie mieniący się duży świecznik stojący na kredensie. Umieszczonych w nim było siedem złotych świeczek. Nigdy takiego nie widziałam.

Matka z córką były do siebie bardzo podobne, z wyglądu, ale i charakteru. Obydwie spokojne, nieśmiałe i życzliwe. I zakompleksione, jak ja.

Siadałyśmy na tapczanie i oglądałyśmy książki z obrazkami, widokówki i pocztówki, których Lola miała całe pudełka. Pokazywała mi też ubranka dla lalek, które były dziełem jej mamy, nad wyraz piękne i kolorowe. Nie mogłam się nadziwić, skąd Lola miała takie piękne materiały. W między czasie do krawcowej przychodziły klientki do przymiarki. Słychać było rozmowy, rozmowy i grające radio. Tak mi było dobrze, nie znałam takiego życia…

Tata Loli musiał być starszy od żony, miał rudą brodę i był lekko zgarbiony. W zasadzie ciągle go nie było, a jak zdarzyło się, że zastałam go w domu, zawsze czytał gazetę. Od czasu do czasu o coś zapytał, a to o odrobione lekcje, a to o przeczytane książki..

Lola miała cudowną rodzinę, dobrych rodziców, którzy bardzo ją kochali. To było widać, jak na dłoni. Te uściski, buziaki, przytulanie dziecka przez rodziców, do pozazdroszczenia. Mieszkanie było urządzone skromnie, bez segmentów, które na tamte czasy były luksusem, obiady też nie były wykwintne, ale była miłość, miłość, której tak bardzo mi brakowało.

Wizyty w domu Loli były skrywane przed moimi rodzicami. Mnie nie wolno było chodzić po chałupkach, nie wolno było mieć przyjaciółki. Mnie nie wolno było nic!

Po skończeniu szkoły podstawowej nasze drogi się rozeszły. Każda z nas wybrała inną szkołę średnią, poza tym my zmieniliśmy miejsce zamieszkania. Do Loli miałam daleko, rodzice nie pozwalali nam (byłyśmy cztery córki) po lekcjach opuszczać mieszkania na dłużej. W domu panował rygor i dyscyplina. Obowiązki i nauka – to były nasze priorytety. Czułam się jak w więzieniu. W tamtych czasach, bez telefonów komunikacja była utrudniona. Nie raz wzdychałam z tęsknoty za domem Loli…

Przez czteroletni okres nauki nie spotkałam jej, ale była w moim myślach. Potem przyszedł czas pracy. Założyłam rodzinę, cieszyłam się z moich dzieci i im poświęcałam każdą wolną chwilę.

Pewnego razu podczas porządkowania dokumentów w pracy, natknęłam się na takie, które przykuły moją uwagę. Występowało w nich znane mi nazwisko. Im więcej wgłębiałam się w ich treść, tym bardziej byłam oszołomiona. To były akta rodziny Loli. Zgadzał się adres zamieszkania. Po dokładniejszym ich obejrzeniu, zauważyłam, że rodzice mojej koleżanki nosili kiedyś inne nazwisko i imiona. Niby polskie a może nie polskie. Dane te zostały im zmienione na mocy niezrozumiałych dla mnie dekretów.

Myślałam o tym w domu. Wiedziałam już, że Lola wywodzi się z żydowskiej rodziny. Nie rozumiałam jeszcze wtedy, dlaczego musieli zmienić swoje nazwisko i imiona. Zostały „spolszczone”. Był rok 1989 a ja nie miałam pojęcia, że w moim mieście mieszkali Żydzi. Teraz kojarzyłam złoty świecznik- menorę w domu Loli, długą brodę taty Loli, poczułam znowu zapach jabłek, rodzynek i cynamonu.

Lata mijały. Nagle, niespodziewanie spotkałam Lolę. Była, jak kiedyś pulchna. Wyglądała dobrze, można by powiedzieć, nic się nie zmieniła. Uśmiechnęła się do mnie. Wymieniłyśmy kilka zdań. Potem załatwiałyśmy sprawę urzędową.

Na pytanie o prawidłową pisownię nazwiska rodowego, powiedziała od niechcenia: „gdzieś tam w świecie mieliśmy rodzinę, ale nawet nie wiem gdzie”

Nie trzeba było nic więcej mówić, wszystko zrozumiałam. Jednak wiem, że Lola była mi koleżanką od serca, i w moim sercu nią pozostała.

Tylko mi żal, że można było okraść ludzi z ich tożsamości, zabrać to, co mają najcenniejszego: pochodzenie. Przykro mi również, że działo się tak w moim kraju. Jak dobrze, że to czasy zaprzeszłe.

Mirosława Stojak

Ten wpis został opublikowany w kategorii Opowiadania i oznaczony tagami Koleżanka od serca. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

Leave a Reply