Październik 1939 „Wysiedlenia”

Czy pamiętasz? Owe piątki – piątki, dni wysiedlenia? Tydzień, był tylko tygodniem nerwowego naprężenia, tygodniem ”Łapanek na roboty”.

Ot po prostu tu i ówdzie padł strzał dla zabawy i przyjemności – któremu wtórował jednocześnie śmiech potwora i upadające niewinne ciało, któremu na imię : ”Żyd”.
A było nas łatwo rozpoznać, bowiem chodziliśmy po jezdni (stopa Żyda plamiła kamienie chodnika) z trójkątną żółtą łatą na plecach. Więc czemuż odmówić sobie rozkoszy zabawy z taką karykaturą?!

Ranek – po cichu wyszłam z domu na ulicę. Widzę olbrzymie plakaty na murach domów – tłum ciekawych przed plakatami. Z bijącym sercem podchodzę również: nieludzkie paragrafy. Wszystkie tyczące Żydów. Za moimi plecami słyszę dwa rozbieżne zdania: jedni twierdzili, że „dobrze im tak, nareszcie przyszła sprawiedliwa zapłata” a inni , i była ich większość wśród grupy ciekawych, odchodzili ociężale. Jeden spoglądał na drugiego, nie mówiąc nic, a jednak tak wiele powiedziawszy jednym spojrzeniem, zdawali się ci dwaj obcy sobie ludzie, być tak bliscy w godzinie nieszczęścia.

Dziś jest czwartek, jutro piątek, dzień wysiedlenia….Dokąd nas wywiozą? Czy tylko razem? Oby tylko nie rozdzielili rodziny. O Boże ..to była jedyna prośba , jedyna modlitwa!
Oby nie oderwali niemowląt od piersi matczynej, oby na oczach bezbronnych dzieci, nie targali ich ojców za nogi, głową do ziemi, a później wrzucali jak bryłę do ciężarowego auta i wywozili w nie znanym a tak bardzo znanym kierunku, któremu na imię: Śmierć!!

Nadszedł piątek, ów niezatarty w mej pamięci piątek. Jak wszyscy Żydzi Włocławka, siedzieliśmy spakowani. To znaczy każdy członek rodziny mógł zabrać ze sobą „tobołek”, wago dziesięć kilogramów. Oczywiście spaliśmy w ubraniach, w każdej chwili narażeni na najgorsze.

Piątek, zmierzch zapada.. Mama kładzie czystą, białą serwetę na stół, zapala świece i mówi:
– dzieci cieszmy się jeszcze tą chwilą, że jesteśmy razem, że możemy zjeść ten skromny posiłek, jeszcze przy naszym stole, na naszej białej serwecie. Kto wie czy my się jutro jeszcze będziemy widzieć, a ten obrus już nigdy naszym nie będzie.

Trupio blada podeszłam do mamy, ucałowałam ją moją młodzieńczą naiwnością i wiarą w sprawiedliwość. Otarłam łzy z Jej oczu, pocieszałam, że to jest niemożliwe, że nas nigdy nie rozłączą, wywiozą nas gdzieś na pracę, zabiorą co mamy, ale życie nam zostawią ……

Zdjęcie autorki tekstu Pani Tili Erlich

Tila Erlich z domu. Gutowska z Włocławka
Mieszka w Izraelu

Ten wpis został opublikowany w kategorii Opowiadania i oznaczony tagami Holocaust, Wysiedlenia. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

Leave a Reply